Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ks. Szczepan się zjawił u księdza Jakóba, Biskupa prawa ręka, zausznik i gorliwy obrońca.
Twarz miał nad podziw wesołą, jak gdyby na świecie żadnego powodu do strapienia nie było.
— A co? księże prałacie, — zawołał głośno całując go w ramię. — Jak tam zdrowie? Ksiądz Biskup się o nie troskliwie dowiaduje.
Stary spojrzał z ukosa, jakby powiedzieć miał — Zkądże ta łaska? i rzekł krótko:
— Dogorywam! O zdrowie tam nie pytać, gdzie życia ledwie drobinka.
— Ho! ho! — przerwał ks. Szczepan. — Tak to wy już od lat mówicie dziesiątka.., ale, zawiędliście, i przeżyjecie nas młodszych!
Ksiądz Jakób dał znak ręką.
— Ksiądz Biskup was na jutrzejszy dzień do stołu zaprasza — dokończył przybyły. — Wie on, że mu nie wszyscy są chętni, ale, bez różnicy, wzywa całą kapitułę. Kazał mi was prosić.
— Ale ja i o kiju nie mogę! — odparł Jakub. — Nie mogę, na żaden sposób.
— A powinniście być! — pośpiesznie począł Szczepan. — Potrzeba raz w kapitule ład uczynić... Ksiądz Biskup ma niechętnych wielu, potwarzami okrutnemi go okładają... Czynią go wszetecznikiem, gwałtownikiem, mordercą!
Starzec spojrzał znowu z ukosa.
— Potwarze to są! potwarze kalumnjatorów —