Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zmilczał nieco Janko.
— Gdyby się to stać miało, co wy prorokujecie — dodał po namyśle, gdyby się na nas targnąć ważył i do więzienia dał — toć świat o tem wiedzieć będzie, to mu wrogów przyczyni, i przyspieszy upadek pysznego...
— Mnie o me nędzne życie nie idzie — mówił z coraz większym zapałem. — Męczeństwo ponieść gotów jestem dla sprawy kościoła, głowę dać, krew przelać — a nie dopuszczę stolicy tej, świętych matki, bezcześcić i plugawić!
Ludzie powiadają — tak indziej bywa. Są źli biskupi, są pasterze niegodni! Nie było ich u nas na krześle tem, które zasiadał męczennik Stanisław ze Szczepanowa, błogosławiony Wincenty i Prandota i Iwo!
Nie było na tej stolicy cienia, ni plamy, a dziś!! ohyda!
Zakrył sobie oczy Janko.
— Ach! — ciągnął dalej — gdybym odwagę moją wlać w drugich potrafił, gdyby mu kapituła poszła pontificaliter, cała, jednogłośnie powiedzieć: — Nie chcemy cię, boś zakałą, idź z tąd synu szatana! idź przeklęty Antychryście! Musiałby precz, ze sromem zbójca ten ustąpić!
Pięść wyciągnął ks. Janko, jakby nią miał wroga niewidzialnego uderzyć.
Nie spostrzegł się uniesiony tak, wołając, że na ostatnie jego słowa wsunął się ks. Jeremi