Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiem sama gdzie gorzej mi było — tam czy tu!
Zakryła oczy, wstrzęsła się i wnet odrzuciwszy ręce, poczęła pląsać po izbie śpiewając, śmiejąc się, wdzięcząc, zmuszając być wesołą.
Wesele to było od smutku przykrzejsze... Buchnęła płaczem po niem.
— Na te sny utrapione przecież rada jakaś być musi? — zapytała.
Biskup się rzucił niecierpliwie:
— Dosyćże już tych snów głupich! — krzyknął. — Ja tu do ciebie na spoczynek, nie na utrapienie przychodzę. Potrzebuję wesołej twarzy nie lamentów.
Bieta słuchając oczy wlepiła w ścianę.
Z za drzwi ciekawie podglądały służebne, klasnęła w dłonie.
— Hanna — zawołała — tu! słodkiego wina!
Paweł na wzmiankę o winie, zadumany rękę wyciągnął.
— Wina! podać tu wina! — powtórzył.
Hanna, starsza nad dziewczętami, milcząca niewolnica z twarzą nabrzmiałą i siną, pokorna, chytra, bojaźliwa, zjawiła się ze dzbankiem wyzłacanym i kubkami.
Podała żywo naprzód Biskupowi napój, ale Bieta z gniewem porwała pierwsza kubek. Dopiero po niej nalał sobie Paweł i wychylił prędko i chciwie.