Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nia rodu swego wstrzymują — dodał Biskup szydersko. — Mamy ich przecie dosyć, albo i nadto... Jeden dobry stał by za tę gromadę.
Z za węgła stołu wystąpiła twarz śmiejąca się z oczkami przymrużonemi księdza Kwoki. Nosił on to przezwisko, pod którem go wszyscy znali, choć miał inne rodowe. Że dużo mówił i na dworze biskupim drugich zabawiał, dostało mu się w nagrodę.
— A cóż! — rzekł — gdyby Miłość Wasza dozwoliła, to byśmy przy tej biesiadzie, dla uczynienia jej pobożną, jak się należy osobom duchownego stanu, mogli sobie zaśpiewać Litanją Piastowską.
Drudzy na samą o niej wzmiankę śmiać się już zaczynali — Biskup nie sprzeciwiał się wcale.
Kubki przez Podczaszego w okół nalewane pośpiesznie i wychylane nie mieszkając, umysły do tego szyderskiego śpiewu, którego ks. Kwoka był autorem, dobrze przygotowały.
— Litanję naszą! Litanję! — wołano z zastoła... zaśpiewajmy.
Ks. Kwoka wydobył się nieco z kąta, ułożył minę pobożną, a śmieszną, ręce ścisnął i na głos, sposobem kościelnym, zaintonował...
— Bolesławie Czysty!
— Oczyść nas! — odpowiedziano mu chórem...
— Bolesławie Pobożny Odoniczowiczu!
— Módl się za nami!