Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wozy już wytoczone zaprzęgano, ładowano na nie skrzynie malowane i węzły. Konie wyciągano ze stajen, a gdy niemcy niektórzy Leszkowi na swą rękę opór stawić myśleli, węgry z rusinami do mieczów się zaraz poczęli brać.
Jak nic do krwawej bójki przyjść mogło.
Na zamku w jadalni zamięszanie się stało nie małe.
Ziemianie zawieruchy się lękając, jęli się wymykać, żegnać, żony zabierać i wynosić do miasteczka. Ci co sami byli bez bab, przyzostali do końca, aby widzieć co z tego urośnie.
Spierali się jedni utrzymując, że księżna wyjedzie, drudzy, że się rozpłacze i zostanie. Ciekawych dosyć wysypało się w dziedzińce, boć widowisko było nie powszednie. Pod ścianami dworca kupami stali polscy i niemieccy komornicy, służba, dwór, żołnierze, myśliwcy Leszkowi; złoszcząc się za pana, drwiąc i odgrażając na Węgrów.
Dalej ziemianie patrzali co to będzie, a w pośrodku Ruś i Węgry zbrojne, złe, nadąsane.[1] klęli, łajali, pięści pokazywali, i co spieszniej mieścili sprzęt na wozach, juki wiązali na koniach...

Na prawdę nikomu się to nie mieściło w głowie, aby żona od męża, z takim hukiem, przy tylu świadkach, czepiec mu rzuciwszy w oczy, miała precz odjechać.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek lub następny wyraz (klęli) winien być dużą literą.