Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rżały jakby ludzkim śmiechem, psy się gziły szczęśliwe, świadcząc, że im tu dobrze było.
Dostatek wielki, nierachujący się wcale, rozrzutny ściągał tu ubóstwo, włóczęgów, ludzi co radzi byli żywić się lenistwem drugich. Dwór też zawsze otaczały przybłędy, które służyły sługom, gotowe nawet psom posługiwać, byle dostać z kuchni ochłapy a z beczek choć drożdże.
Jak sam Biskup, który tu wczasu używał, dwór też jego wyręczał się chętnie lada kim, byle nie pracować.
Mało gdzie tak żyć umiano jak tutaj. Zrana wstawszy ks. Paweł, zaraz kazał jeść podawać, zajadał i pił ze swemi póki się nie uczuł syt. Przy stole z ludźmi poufałemi, rozmowy wcale nie pobożne się wiodły. Potem psy opatrywano i konie; często zaraz na łowy jechał, a z nich wróciwszy u Biety jadał sam, jeźli ona tu była, lub z towarzyszami.
Nabożeństwo i modlitwy zbywano prędko — bo długo na nich trwać Biskup nie lubił.
U stołu kapelan szybko czytał modlitwy, niekiedy Paweł do kościoła zajeżdżał, rzadko proboszcza do stołu zaprosił. Suknia duchowna tak mu ciężyła, iż w nim, powszedniego dnia, chyba po pierścieniu wielkim na palcu Pasterza poznać było można.
Mogło się zdawać ludziom, iż to życie swobodne w Kunowie szczęśliwym go czyniło. Miał