Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z uwagą, ale na Dzierżykraja patrzał nie spuszczając go z oka.
Szeptanie to krótko trwało — a Biskup nie dał poznać po sobie by na nim najmniejsze uczyniło wrażenie.
Walter, ażeby się nie podać w podejrzenie, iż z Biskupem chciał się na swą rękę porozumieć — szybko ustąpił kroków parę.
Milczenie trwało dobrą chwilę...
Dzierżykraj spoglądał obojętnie to po izbie, to za okno, na ostatek, gdy cisza ta, kłopotliwa dla wszystkich nie ustawała, a ks. Paweł ostygł nieco — przybliżył się doń i rzekł łagodnie.
— Przynosimy Miłości Waszej słowa pokoju i zgody. Nie odpychajcie ich. Należy wam zadość uczynienie, nikt nie przeczy.
Mówmy o niem. Książe Bolesław chociaż się winnym nie czuje, bo jego usposobienie źle wytłumaczono, nadużyto słowa niezrozumianego. — Książe pomimo to, gotów jest ponieść karę.
— Karę? jaką ja mu naznaczę? — zapytał Paweł dumnie.
— Nie, ale na jaką wy się zgodzicie, gdy umowa stanie — rzekł Dzierżykraj.
— Naprzykład? — krzyknął Paweł unosząc się. — Musi mnie przebłagać publicznie!
Dzierżykraj głową potrząsnął.
— To być nie może, — odparł, — on nie przewinił, a dostojeństwo jego nie pozwala na to.