Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czenie dosyć niezręcznie, bo był zniecierpliwiony. Przybyliście się ze mną targować o uwolnienie moje. Kraj pod interdyktem jest i pozostanie, póki nie nastąpi zgoda. Nie przyjmiecie warunków moich, to książe i księżna spowiedzi wielkanocnej, ani rozgrzeszenia mieć nie będą. Musicie zgodzić się na to, co ja chcę — inaczej — nic!
Książe mnie przebłaga publicznie, z powrozem na szyi..
— To wcale nie może być — rzekł zimno Dzierżykraj — nie może.
— A cóż będzie? — zawołał Biskup.
— Ha! — odparł wzdychając kanonik — jeśli się zgoda niemożliwą okaże, a interdykt trwać będzie, książe i księżna na czas do Węgier wyjadą. Sprawa pójdzie do stolicy apostolskiej na rozstrzygnięcie.
— I wy na nią adwokatować pojedziecie? — wtrącił Paweł.
— Ja, albo kto inny — rzekł chłodno Dzierżykraj. — W. Miłość pozostaniecie tu aż do jej rozwiązania.
Paweł zerwał się z siedzenia.
— Dobrze! — rzekł — ja nie ustępuję nic[1] — Nic! książe musi mnie na klęczkach publicznie przebłagać, zwolnię go tylko może z powroza na szyi. Toporczyki pod topór! Tysiąc grzywien kary i dla kościoła ziemi nadanie.

Rozśmiał się dumnie, gniewnie[2]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Nic) winien być małą literą.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.