Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kanonik ruszył ramionami.
— Mnie oni się nie zwierzyli całkiem — począł mruczeć — ja tego tak dobrze niewiem. Dobyłem tylko z rozmowy z nim (pokazał na drzwi) książe nie przebłaga, bo się do winy nie zna, Toporczyków ukarze, ale nie na gardle... Kilkaset grzywien, kawał ziemi dadzą!
Paweł odwrócił się ze wzgardą.
Widać było, że walczył z sobą. W istocie swobody mu się chciało dusznie. Dla człowieka, co nigdy w miejscu długo wytrwać nie mógł, siedzieć zapartemu wśród ścian czterech niedziel kilka, łowów nie zakosztować, wesołych uczt, śmiechu, swobody — równało się prawie śmierci. Na samą myśl otwarcia tych drzwi okutych, zdjęcia straży, serce mu biło... Niecierpliwiła go zwłoka, gdy czuł możność oswobodzenia się.
Lękał się aby w tem Dzierżykraj go nie odgadł i nie korzystał z usposobienia... Burzyło go to i jątrzyło.
Z pół godziny jeszcze na rozmowie Walter z nim pozostał, ale nie pozyskał wiele. Opowiadać musiał o tem co się działo w Krakowie, kto i jak przyjął wiadomość o uwięzieniu jego, okazał się przyjaznym lub wrogiem, obrońcą lub przeciwnikiem... Biskup rozpytywał o najdrobniejsze szczegóły.
Przeciągnęło się to tak, iż Walter w ostatku,