Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz zaledwie drzwi się za niemi zamknęły, gdy Biskup sam pozostał, ogarnęła go złość taka, że włosy na głowie i szaty począł targać na sobie.
Swoboda! zemsta! więzienie! przesuwały mu się przed oczyma. Źrenice krwią nabiegłe wlepił w podłogę, stał osłupiały.
— Dla zemsty! dla zemsty na wszystko przystać muszę! — rzekł w duchu. — Poznają mnie! Nieznają mnie!
Zbliżył się ku drzwiom, za któremi stały straże.
— Posłów krakowskich przywołajcie! — rzekł stłumionym głosem.
W podwórzu widać było ich konie, oni sami poszli się z Leszkiem żegnać, który nudził się odwiedzinami, a gniewny był, że mu więźnia zostawiano.
Z posłuchania od księcia odwołano ich. Dzierżykraj nie dał poznać po sobie, iż rad był, że mu się zwiastowało zwycięztwo. — Wyszedł powoli. Walter biegł z oczyma wesołemi, nadzieja mu się uśmiechała.
Pawła zastali w pośrodku izby, rękami ujętego w boki z miną dumną i rozsierdzoną.
— Chcę być swobodnym, — zawołał — nie taję tego! Mówcie raz jeszcze, jakie mi zadość uczynienie dać możecie... Mówcie!
— Mam powtórzyć słowa moje? — zapytał Dzierżykraj.
— Nie dasz mi więcej nic?