Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wany, które dziwactwo przyrody splotło z gałęzi lub korzeni.
U strumieni zbierano się i modlono...
Wielkie osady całe przy ziemi siedziały na kupkach kamieni, z bierwion drzewa sklecone. Ledwie gdzie kunigasowy gródek miał kawał muru albo bielszą ściankę. Niepozorne te budy i szałasy w swych wnętrzach kryły jednak wszystko prawie co ów wiek miał najwytworniejszego.
Przypływały do brzegów morza statki, które niosły towar z daleka; gościńcami od Czarnego morza chodziły od prawieków karawany z kupią na te wśród pustyni targowiska. Nie brakło tu ani zbroi ni żelaza, ni miedzi hartownej, ni szat złotem przeszywanych. Lecz po chatach i między ludem gardzono temi bogactwy tak, jak się wzdrygano wszystkiemu obcemu.
Od obcych przyjść miała niewola, a tu panowała owa swoboda wiekuista pustyni, którą dawały przestrzenie. Do głębin lasów ani ręka Kunigasa, ani Dzieccy jego dosięgnąć nie mogli. Roli wydzierano mało; las dawał miód, mięso i grzyby, rzeka rybę... Nieżyzna rola gdy ją popiół spalonych drzew zasilił, rodziła rok lub dwa, a potem jałowiała i zarastała lasem.
Pół dzikie to życie, miało całkiem dzikich obrońców. W lasach siedzieli ludzie ukołysani baśniami i podaniami odwiecznemi, pieśnią my-