Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 010.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to piło, jadło, kłaniało się, na skinienie rozbiegało w różne strony, powracało z wycieczek z tajemnemi donosy i ruszało znowu...
Z Krakowa też ziemianie niektórzy zniechęceni do Bolesława lub ujęci, z Sandomierza, z Sieradzkiego co było swoim panom nieprzyjaznych, znajdowało tu ucho i przytułek.
Gdy przy stole sobie podochocono, obcy człek mógł się tam dziwnych nasłuchać rzeczy, ale wszyscy byli swoi, a kto do Biskupa lgnął, ten już przybywał z żarzewiem w sercu przeciw Bolesławowi i Leszkowi.
— Nie będę żyw, jeźli ich nie powypędzam precz, a innych na ich miejsce nie posadzę!
Tak się odgrażał Biskup znosząc się i spiskując na wsze strony. Obiecywali mu się wszyscy, ale nikt pierwszy zacząć nie chciał.
Wahali się Mazowieccy książęta, Slązcy[1] się z sobą gryźli, o Wielkopolskich myśleć nie było można, bo ci z Leszkiem trzymali. —
Jednego zimowego dnia, gdy Biskup z długiej wycieczki jakiejś do Kunowa powrócił a spoczynku potrzebował, dano księdzu Pawłowi znać, że dwu jakichś ziemian mówić z nim chciało i dopraszało do niego.
Ziemian, a zwłaszcza krakowskich, Biskup był bardzo żądnym, wstał więc prędzej niż zamierzył, aby się rozmówić z niemi.

Sprawy były pilne.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Ślązcy.