Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 013.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pędził... Pędził srom! Musieliśmy precz! Więzienie cześć nam odjęło! Ziemianinowi ze zbójcami siedzieć w ciemnicy jednej — nieprzebaczone to, ani zapomniane być nie może!
A gdy człek tę ziemię dziadowską, pradziadowską rzucić musi — w cudze ręce macierz dać, iść między obcych... o! o!
Otto dodał pierś ręką gniotąc.
— A, boli to nad wszystkie boleści.
— Nie znamy tego za pana — rzekł Żegota.[1] co nas nie znał za sługi swoje...
Paweł oparty o stół patrzał — słuchał.
— Ze Szlązakami, — przebąknął — pono niewiele zrobić można. Znam ja ich i macałem po jednemu... Zajadają się między sobą, czyhają na siebie... W Opolu, Lignicy, Wrocławiu trudno się ładu dopytać!
— Oh! — zawołał Żegota śmiałości nabierając. — Pomną oni wszyscy, że jakieś prawo do Krakowa mają — niech im tylko nadzieja zaświeci...
Zamyślony biskup się wahał... Starszy Toporczyk ciągnął dalej.

— My oba, z księciem Władysławem na którego dworze zostajemy, poufale każdej godziny mówić możemy. Inna to rzecz przybyć doń i parę słów wymieniwszy, powracać, a różna codzień po troszę kłaść mu do ucha. — Niech nam M. Wasza dobre słowo da, a posłuży się nami, my

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.