Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie biskupi, którzy też lubili sobie podochocić, spoglądając na to uśmiechali się, nie bardzo gniewni, że się tu dostali, choć na nich z ukosa i ostro patrzano. Książe Rogatka na spotkanie nie wychodził, choć duchownemu pewne się należały względy, napiły tylko sługa, z sieni biskupa ofiarował się wewnątrz prowadzić.
Izb na zamku dosyć było i dosyć przestronnych. Dolne, sklepione, z kamienia, nizkie, gdyby były utrzymywane jak należy, książęcemi by się wydawać mogły. Teraz one przypominały gospodę.
W pierwszych, jak w podwórcu pełno było gwaru, dworu, czeladzi, służby oszarpanej, odartej, pół bosej, brudnej jak ten co biskupa przeprowadzał. Jedni leżeli na ziemi, drudzy na ławach, byli tacy, co na stoły powłaziwszy powyciągali się na nich wygodnie, nogi zadzierając do góry. — Czuć było po izbach dym, piwo i lichą jakąś strawę kwaśną, której woń w powietrzu pozostała.
Napiły ów dwór mało co biskupowi z drogi ustępował.
W drugiej izbie pokaźniejszej już nieco, żołdacy kości rzucali, spierając się o nie zajadle i pięści ku sobie wyciągając, jakby się za włosy porwać chcieli.
Oglądał się biskup rychło li się do księcia dostanie, ale wiodący go ciągle na przód jeszcze