Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nące oczy kazały się domyślać, że do dzbanka, który stał na ławeczce z kubkami, między nią a księciem, musiała razem z nim zaglądać.
Książe Rogatka twarz miał zdumioną, ale się na niej jeszcze nie dawno goszcząca wesołość nie starła. Gość, ktobykolwiek był — nie miłym mu się stawał, w tak dobrej godzinie wieczornej.
Przy płonącym kominie na stołeczku niskim, z gęślą w ręku siedział człowieczek dosyć porządnie odziany, z twarzą krągłą a prawie kwadratową, czołem nizkiem, wypukłem, usty szerokiemi, nosem małym i zadartym, oblicza śmiałego, jakie przystało ulubieńcowi, który wie, że się bez niego obejść nie może pan.
Brzdąkał on po gęśli i śpiewał półgłosikiem, który niekiedy silniej podnosił z przesadzonym wyrazem wielkiego uczucia...

Dana moja, dana...
Jak jabłko rumiana...
Biała jak lelija,
W złotych kosach szyja...
W złotym rąbku głowa...
Siedzi jak królowa
Dojrzała jagoda...
Nasza pani młoda... —

Spostrzegłszy wchodzącego Biskupa, grajek się do księcia zwrócił, spojrzał, trochę zatrzymał. Leżący na łożu bełkocząc, prędko, niewyraźnie, gniewnie wykrzyknął:
— Dalej, biesów synu! dalej!