Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzywszy wyrzec się jej musiał. Nie było tu co z nim poczynać.
Nieład i niedostatek były aż nadto widoczne. Popędliwy Rogatka mógł się na jaki krok zuchwały ważyć z rozpaczy, ale na jego dobrą wiarę, słowo, rozum liczyć nie było można.
Dłużej nie miał tu co robić ks. Paweł i byłby zaraz go pożegnał, lecz Łysy spostrzegłszy ruch z którego się domyślał, że chce odchodzić, ruszył się świszcząc i wołając.
Chłopcy z komornikiem wpadli na to hasło.
— Wieczerza! jeść! a żywo!
Starszy, który z tyłu za biskupem stał, głową potrząsł i ręce rozstawiając dał znak księciu, że na wieczorne jadło nie wiele rachować było można.
Rogatka tego rozumieć niechciał.
— Słyszysz, Tomisz! — zawołał — idź do Michalika na podzamcze, do tego juchy mieszczanina.[1] który bogatszy jest odemnie. Nażarł się on dość,[2] Dziesięciu knechtów weź! Ja każę! Wieczerzę on pewnie ma i dobrą, co dzień psubrat ucztuje a ja będę głodem marł? Z misami mu pobrać wszystko i tu dawać! Zechce bronić, związać go i do lochu!
Tak obmyśliwszy wieczerzę, Rogatka westchnął do grajka się zwracając.

— Graj że mi wesołego i piej! — Potem na swą Sonkę spojrzał i uśmiechnął się.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.