Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Biskup siedział namarszczony niewiedząc już co czynić, Łysy znowu zabrał głos i gorąco zaczął rozprawiać. Im mu się więcej plątał język, tem zajadlej nim szermował...
— E! e! gdyby Bolko mnie na moich pomógł, zdusić ich, Wrocław i Opole odebrać, wołał — dopiero bym ja na niego poszedł! Tak by było najlepiej... Kraków, Sandomierz, Kalisz, Poznań, Płock... wszystko potem w jedną garść... Dopiero by się zagrało i zaśpiewało... Dana! dana!
Żaba nie zrozumiawszy o czem była mowa, gdy — danę posłyszał, strunami wstrząsnął i huknął po niemiecku głośno...
Tymczasem Rogatce do głowy coś przyszło, do biskupa się nagiął sapiąc i rzekł.
— U ciebie w komorze grzywny są? Ej! są! Ty dobry człek! Tysiąc mi pożycz...
Paweł ruszył tylko ramionami.
— Daj pięćset!
Biskup ręce rozłożył...
— A dwieście?
— Ja zamożnym nie jestem, — odezwał się Paweł — bojąc się mego Bolka, ludzi muszę trzymać dużo — a ludzie jedzą.

— A mnie? moje niemcy! Zobacz ich, co to tego jest! — wołał Rogatka[1] — Zrą a chlepią, — strach! Przychodzi to gołe, bose, nie nastarczyć opończy i obuwia... Daj ty mi choć grzywien dwieście...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Zrą) winien być małą literą.