Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zadumał się Rogatka.
— Wiesz! — dodał pół żartem. — Jak nie, kazał bym cię tu zaraz wziąć i do lochu zasadzić! i mogę trzymać aż dasz tysiąc! Twój Bolko cię nie poratuje, a interdyktu ja się nie boję! — Zerknął okiem, po twarzy biskupa przemknął się cień niepokoju.
— Jakby na was klątwę rzucono, ludzie by odbiegli — rzekł Paweł.
— Oni? — rozśmiał się Łysy... To niemcy, oni polskiej klątwy nie rozumieją! ale — nie bój się — nic ci nie zrobię, tyś potrzebny... Mącisz wodę, my w niej może złowim rybę!!
— Daj po dobrej woli pięćdziesiąt!
Paweł z przymusem się uśmiechał!
— W podróży ja z sobą srebra nie wożę — rzekł — lecz byś książe wiedział, że mu dobrze życzę, co mam z sobą — dziesięć każę odliczyć!
Oczy zabłysły Rogatce, wyciągnął rękę.
— Jak się kanclerz przespi, bo go spoili, każę ci napisać... hę? co chcesz? lasu jaki kawałek?
Biskup głową skłonił obojętnie.
— Nic nie chcę — odparł, a proszę abyś mi książe sprzyjał i był życzliwym... Gdy drudzy iść będą... możesz pójść z ludźmi swemi, dodał z naciskiem, pożywicie się przytem...
W czasie tych szeptów za drzwiami hałas po-