Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dużo krwi się przeleje! — przebąknął zadumany.
— Tem lepiej, złej krwi upuścić trzeba, aby ciało wyzdrowiało — odparł Paweł.
Rozmawiali, a książe Władysław rozpytywał Racibora o siły jakie mu z sobą przyprowadzili, gdy Żegota Toporczyk wysłany przez ks. Pawła dla dostania języka, zjawił się z powrotem w progu. Wchodził jak z konia zsiadł, cały upylony, zmęczony, ze skronią potem oblaną, z czołem namarszczonem.
Paweł zobaczył go, podniósł się nieco, dając mu znak aby się ku niemu przybliżył. Zjawienie się Żegoty wszystkich w niepokój wprawiło, z oblicza mu czytali, że coś z sobą niedobrego przynosił.
Nim miał czas[1] się odezwać, Biskup szepnął mu pospiesznie.
— Serca nie psuj! złego, jeźli masz, nie głoś!
Posłuszny Toporczyk w tył się cofnął milczący. Badano go ze wszech stron oczyma. Nie mówił nic wprawdzie — lecz nie mógł twarzy zasępionej odmienić.
Było w niej coś groźnego.
Choć nalewano a wzywano do picia, choć Szlązaków kilku chodziło po stołach zagrzewając do wesołości, widok tego posła odejmował ją wszystkim. Spojrzawszy nań ostygał każdy.

Ks. Pawłowi udało się kilku nieco rozruszać, rozmowa wszczęła się żywsza, a gdy ludzie od

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – czasu.