Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miodu i wina trochę oszołomieli, Biskup wstał z miejsca swego, poszedł do księcia naprzód, zbliżył się potem do kilku, tu i ówdzie coś rubasznego podszeptując. W ostatku na Żegotę skinął i wywiódł go nieznacznie do komory bocznej.
Sam był niespokojny — wyjście jego drugich też poruszyło, oglądano się na drzwi.
— Mówże, coć tam tak zalało za skórę! — zawołał zniecierpliwiony. — Wy wszyscy, niewieściuchy, nie macie serca, tracicie od lada czego odwagę... Co począć z ludźmi takiemi!
Żegota wysłuchał cierpliwie.
— Ciągną przeciwko nam — rzekł sucho — ciągną na nas, nim my mieliśmy czas wyruszyć.
Bolko, nie wiem, czyby miał po temu męztwo, ale Czarny niecierpliwy jest i mężny, nie ulęknie się on nikogo! — Ciągną na nas! — powtórzył.
— Leszek! — zaśmiał się z przymusem Biskup — tyle wart co i tamten!
Obrócił się niecierpliwie.
— Ale gdzież oni są? ilu?
— Krakowscy nas zawiedli — odparł z goryczą Żegota. — Moich własnych powinowatych dobra część przy nich została.
Przyjdzie się bić — brat przeciw bratu, własną krew dać!
Oburzył się Biskup.
— Własna krew! bracia! to cóż? — zawołał. —