Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzał osłupiałemi oczyma, czekając rychło li znowu na koń siąść będzie można. Wicher i burza już ustawały, gdy w świetle błyskawic na drodze ujrzał Biskup coś poruszającego się... Czarny ten cień zbliżał się ku jego obozowisku. Był to ktoś idący drogą, wiatr suknie jego unosił... i z głowy płachtę mu zrywał.
Biskup drgnął cały — przeczucie jakieś pierś mu przeszyło. W każdym cieniu widział tego szatana co za nim pędził, co go prześladował...
Ludzie, którzy dla burzy nie spali, ujrzawszy to widmo, pewni że upior się im ukazał, spłoszeni kryli się w gąszcz i rozbiegali.
Biskup oczy miał wlepione w tę postać poruszającą się zwolna, która to nikła w ciemnościach, to jawiła się w błyskawicy, coraz bliżej a bliżej.
Stanęło widmo u skraju obozu.
Jeden z czeladzi, który ujść nie pospieszył, leżał na ziemi.
Schyliło się nad nim i głosem ludzkim o coś spytało...
Biskup usłyszał krzyk, widmo przysunęło się bliżej jeszcze ku szałasowi.
W błyskawicy zobaczył przed sobą Bietę i przeżegnał się strwożony.
Stała przed nim ręką wskazując po za siebie.
— Pod Bogucinem, krwawe pole! Szłam wam dobrą zwiastować nowinę... Oj lała się, lała ta krew, coście jej utoczyć chcieli.