Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w sieniach, na przyźbie, ocknęli się wrzawę posłyszawszy. W mroku poranka dostrzegli nagle podwórko pełne koni i obcych ludzi. Pierwszą ich myślą było, że są ścigani, i rzucili się do oręża. Biskup Paweł zbudzony też chwycił za miecz, który zawsze leżał tuż przy nim. Zamięszanie się stało wielkie, krzyki, wołania wyrywały z kątów, a że wśród mroku trudno się było rozeznać, jeden z czeladzi pobiegł zapalić łuczywo od węgli na ognisku i z niem wybiegł na próg chaty.
Tu stała gromadka zbrojnych ludzi, ale równie jak biskupi wylękłych i wycieńczonych — w pancerzach połamanych, z orężem potłuczonym, bez hełmów lub w takich, które się ledwie na głowach trzymały. Domyślić się było można, iż to były zbiegi z Bogucińskiego pobojowiska, równie jak biskup, szukający gdzieś schronienia.
Zaczęto się wybadywać, rozglądać i ze strachu obie strony łatwo przyszły do zgody. Gromadka przybyła należała do Wierzei ziemianina krakowskiego, który dał się podmówić Toporczykom i uszedłszy ranny z pola bitwy, włóczył się teraz w obawie więzienia. Ludzie biskupi nie taili przed nim, kto był w chacie.
Wierzeja był starym wygą, znanym szeroko z wichrzycielstwa i życia nieporządnego, jakie od młodości prowadził. Krępy, zsiadły, z głową okrągłą, dużą, włosem zrudziałym pokrytą, z war-