Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się drugi ziemianin, także po lasach błąkający się, wycieńczony, wygłodniały, bezmówny prawie.
Był to Szała krakowianin też, człowiek biedny, którego powinowaci Toporczykowie z jego wiosczyny wywlekli. Ten przywlókł się ledwie żyw i z konia zlazłszy, począł żebrać o chleb i wodę. Zdawał się nie dobrze rozumieć, co doń mówiono — słaniał się, był dwa dni bez pożywienia.
Kruk go przez litość do izby wprowadził, nie widział i nie poznał nikogo, na ławę padłszy, mdlał.
Przybysz ten przerwał kłótnię Wierzei z biskupem — patrzali nań ale żaden w pomoc mu nie myślał iść. Wszystkich własne położenie czyniło obojętnemi na cudzą dolę. Wierzeja nie dawno dosyć się trupów napatrzył, Biskup na ludzkie męki nigdy czułym nie był.
Drugi ten przybłęda był tylko znakiem dla niego, że chata, do której się schronił, na jakimś przesmyku leżała, gdzie łatwo i więcej zbiegów przybłąkać się mogło. Głosem więc niecierpliwym począł wołać na Kruka, aby konie gotowano. Chciał jechać ztąd precz.
Posłyszawszy to Wierzeja, z ławy wstał.
— Jedziesz ty, pojadę i ja z tobą razem... nie mam dokąd...
Klątwą odpowiedział mu Paweł, ale tą niezrażony drab, nie ruszył krokiem. Za nim wyszedł