Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W sukni tej krył się w istocie Krystyn, kasztelan Sandomirski, który chciał niepostrzeżony z Biskupem się naradzić, bo do jego należał obozu.
Biskup ściskał go wzruszony, z czułością, jakiej oddawna nie okazywał nikomu. Wdzięczen mu był, czując się przez wszystkich opuszczonym.
— Przecież znalazła się jedna dusza litościwa — zawołał głośno i popędliwie, niezważając na straże, które u drzwi słuchać go mogły. — Wszyscyście się mnie zaparli! Radźcie! ratujcie! wyzwolcie! Przeklęty Czarny chce, abym się tu udusił — lub jak Przemko żonę, on mnie tu da umęczyć. Niemasz sposobu by mnie ztąd wywieść? wyzwolić? wyprowadzić?
Krystyn, z którego twarzy widać było przebiegłość wstrzemięźliwą i baczną, dał znak Biskupowi aby mówił ciszej, i sam głos zniżył, uchodząc od drzwi jak najdalej.
— Nie bój się — odparł Biskup — jestem pewny, że tam rozumny mój Kaczor na straży stanął i zabawia wartę, aby nie dać podsłuchiwać. Mówcie! na Boga! co mi przynosicie?
Krystyn palce położył na ustach.
— Tę tylko pewność wam przynoszę, iż ziemianie nasi i krakowscy coraz więcej od Czarnego odstają. Ks. Konrad Mazowiecki gotów jest przyjąć ich ofiarę.
— Tak jak Opolski! — przerwał Paweł — przyjąć! a potem doma siedzieć z rękami założo-