Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Spieszono z wyborem ludzi i oręża.
W tem u przedsieni gwarno się zrobiło.
Otton prowadził Niemców na zamek powołanych.
Przodem kroczył ogromny Sas, wójt, w łosiowym kaftanie, z brodą postrzyżoną, silny mąż z twarzą długą, z ogromnemi płaskiemi nogami, z rękami jak łopaty, chudy, kościsty, śmieszny razem i straszny.
Szedł wolno, nogę stawiając przed nogą, jakby krok każdy mierzył i ważył. Gładził się to po piersi, to po brodzie, to po głowie.
Za nim poprzybierani na prędce w suknie zwierzchnie nowe, jedwabne i sukienne, szli Niemcy inni, trochę podobni do niego, tuszy różnych, dużo opasłych i czerwonych, z policzki odętemi, niektórzy już na wszelki raz w obuszki zbrojni.
Leszek zobaczywszy ich, raźno wyszedł na przeciw do pierwszej izby, z twarzą jasną, i gdy mu się do nóg kłaniali, rzekł, wójta Sasa klepiąc po ramieniu.
— Słuchajno, stary Maxie. Nie źle tu wam u mnie?
— Miłościwy książe — zwolna, poważnie podnosząc głowę zaczął wójt — pod opieką Waszą dobrze nam jest, Panu Bogu i Wam dziękujemy.
— Myślcież, wójcie — odparł Leszek — aby i mnie i was ztąd nie wygnano. A! tak! —