Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dostać, ludzi tam zawsze do boju gotowych znaleźć i zebrać, a z niemi powrócić. Odsiecz wam przywiodę, chyba bym nie był żyw, a żyw spodziewam się być, bo bić się jeszcze ochotę mam srogą!
Mówiąc to, książe się uśmiechał jak zawsze, Niemcy brody i głowy gładzili, szeptali, wzdychali. Wójt się na nich oglądał.
Max Sas, zimny na pozór człek, już był tak jak pozyskany, inni się wahali jeszcze.
Czarny widząc to, dodał.
— Spytam was w ostatku — miłujecie mnie czy nie?
Niemcy poruszyli się mocno i wszyscy zgodnym głosem, miłość zaczęli swą zaprzysięgać.
— Dla mej miłości uczyńcie to — dodał Leszek żywo. — Jutro kto żyw na zamek, zdaję wam go do wiernych rąk.. Jestem spokojny, wy się nie poddacie.
Wójt oczyma swoich zmierzył.
— Nie poddamy się!! — odpowiedziano zwolna. Nie tylko waszego gniazda, ale naszego mienia bronić będziemy, bo gdyby weszli do miasta i na zamek, nas by pierwszych złupili. Poddawać się im nie pomoże. — Co mus to mus, twardy orzech do zgryzienia ale go zgryść potrzeba.
Wszyscy potakiwali.
— Idźcież — odparł Leszek — ślijcie mi tu