Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dwakroć mając go w ręku, powolnym był i na wolność go wypuścił.
Gdy tegoż wieczora narzekał Otto przed księciem, Leszek mu odpowiedział.
— Gdy się czasem na wrzód zbiera, baby ziele nań kładną, aby narwał i pękł. Biskup dla mnie tem zielskiem był od którego narwać miało... Pęknie raz to smrodliwe wrzodzisko a potem będziemy zdrowi.
Otto mruknął.
— Bodaj on pękł z nim razem!
Nazajutrz o południu zmieniła się Wawelu postać.
Księcia już tu nie było, gospodarzył Max Sas o wielkich płaskich nogach, przybrany w zbroiczkę, dumny hetmaństwem swojem, w hełmie żelaznym po nad długą twarzą, który jeszcze ją czynił większą, z obuchem, którego z rąk nie puszczał, bo nim młodzież po plecach napędzał.
Przez cały dzień i noc całą szły na Wawel wozy nie tyle z kamieniem i kłodami, hakami i kołami, co ze skrzyniami i sprzętami niemców. W mieście zostawiano cztery ściany tylko, a reszta wszystko na zamek do izby i szop się ściągała.
Młodzież od nożyc, heblów i łokci powołana do oręża szła dumnie choć niezgrabnie.
W mieście na dole zostało tylko co było polskiego, co się swoich nie obawiało, a może sercem ku nim lgnęło.