Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemców ja znam — mówił Żegota — naród to uparty i wytrzymały, a przebiegły. Szturm, gdy go przypuściemy, wiele nas nad miarę kosztować będzie. Krew się poleje obficie... Oni zapasów na zamku nie mieli czasu przysposobić, potrzymają się trochę i głód do poddania ich zmusi...
— Tak! — wołał rozogniony biskup — a tym czasem głosić będą, że Leszek Kraków trzyma. A póki on trzyma, póty my tu nie panowie, a najeźdzcy! Tam stolica!
I na Wawel wskazał.
Wszczął się spór, w którym kasztelan i Wojewoda niechętnie udział brali, mało co popędliwemu odpowiadając biskupowi.
Paweł domagał się, by nazajutrz zagrożono przynajmniej niemcom, iż, jeśli zamku nie poddadzą, miasto zostanie spalone.
— Mają w niem domy swe, — mówił — nie jeden może tu część mienia swego zostawił... zlękną się o skórę własną. Bodaj mój dwór miał spłonąć razem, lepiej miasto na cztery rogi podpalić, niż stać tu i czekać, aż Leszek z Węgrami powróci!
Zamek nam potrzebny, abyśmy się w nim bronili, jeśli przybędzie. Spalić miasto.. ulękną się!
Żegota się godził na to.

— Spalim czy nie — rzekł — dobrze, zagroziemy im spaleniem[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.