Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 164.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

palić go zaczęła, wiała od niej gorącem nieznośnem, oblewała go jakby łzy rozpalonemi...
Zerwał się z siedzenia.
— Czego ty chcesz! nędznico! — zawołał.
— Litości! — odpowiedziała słabym, ale odważnym, spokojnym głosem. — Litości!
Biskup zamruczał coś niezrozumiałego.
— Litości, ale nie dla mnie... — litości — abyś ją miał nad samym sobą! Pawle! Pawle! godziny twe policzone! czas do pokuty krótki. — Duszę swą ratuj! Pawle!
Przymuszonym śmiechem parsknął Biskup.
— Ty! wszeteczna! — krzyknął — mnie, pasterza najwyższego do pokuty będziesz nawracała! Ty! Ja mam siłę wiązania i rozwiązywania — ja.
Głos jego potoczył się w gardło nazad i słowa zmieniły w niezrozumiałe łkanie. — Upadł na siedzenie. Poruszony był mocniej, niż chciał pokazać po sobie.., walczył z sobą, by się nie zdradzić.
— Pawle, — mówiła klęcząca łagodnie. — Bóg cię przez moje grzeszne usta ostrzega! Żałuj i pokutuj! Nowe występki bierzesz na sumienie swoje. — Krew, ogień, mordy, zdradę...
I twarzą padła na ziemię, lecz podniosła się zaraz, a lice jej coraz silniej gorzało...
W tejże chwili przez jedno z okien zamiast blasku dnia gasnącego, wpadł pomarańczowy od-