Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 165.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

blask płomieni i drżąc po izbie się rozlał.., jakby słowom Biety chciał dodać siły.
Miasto gorzało.
— Oto tysiące ludzi do Boga o pomstę za ten ogień wołać będzie, — ten ogień, który ty podłożyłeś!
Cierpliwy Pan – czeka! Dał ci więzy jako upomnienie, dał ci klęski na upamiętanie, dał upokorzenie jako znak, że cię woła do siebie... Tyś głuchy i ślepy, Pawle! Słuchaj głosu Bożego...
Ja grzeszna, ja nędznica, skalana i uwiedziona, miłuję cię jeszcze, ale miłością, która zbawić pragnie! Wyrwij duszę moją z płomieni, ocal swoją! Masz lat jeszcze siedm do pokuty... — objawił mi to Bóg na modlitwie, iż tyle ci życia zostało! A! mało to na grzechy twoje... Widzę je jak czarne plamy, któremi okryta jest dusza twoja...
Biskup słuchał głowę kryjąc w dłonie, ze trwogą razem i gniewem. Wstrzymywał się by nie wybuchnąć. — Miękł a stary nałóg grzechu wznawiał w nim opór i skruchę odpędzał.
Blask pożaru już teraz wszystkiemi wpadał oknami, izba cała się nim rozjaśniała; twarz Biety oblana nim była. Widok tego ognia zamiast w nim obudzić żal — w szał jakiś wprowadzał. —
— Precz! — zawołał, — precz, nędznico, co