Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Podwórze oświecone stało całe, miasto gorzało płomieniem ogromnym, wiatr, który się zerwał, roznosił iskry i głównie, tam gdzie drzewa budynki ochraniały.
Biskup słyszał już trzask niedaleko palących się domostw, wrzawę żołdactwa, które nowe płomienie witało okrzykami — a w duszy czuł dreszcz jakiś śmiertelny. —
Zdawało mu się, że tam, w tej izbie od której się zaryglował, musiał leżeć trup kobiety...
Nie łatwo się on strwożyć dawał, teraz — teraz nie poznawał siebie.
Proroctwo siedmiu lat życia brzmiało mu w uszach natrętnie.
Miałaż ta niewiasta odsłonioną tajemnicę przyszłości?
Siedem — siedem lat pokuty!
Cała przyszłość stanęła mu przed oczyma — serce zapłonęło goryczą.
Życie wydało mu się zmarnowane, czarne, zbrukane, nieszczęśliwe, ale pokutę odpychał...
— Na pokutę, niewiem, zawcześnie czy zapóźno — ale na zemstę czas jeszcze.
Chciał się śmiać, a łzy płynęły mu z oczów.
W tem do drzwi, które był zaparł za sobą, gwałtownie się dobijać zaczęło[1]. Za niemi poznał głosy swoich dworzan, kapelana i Kaczora. Uląkł się, czy nie znaleźli zabitej...

Wołano coraz głośniej.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zaczęto.