koła widok się rozpościerał straszliwy, lecz majestatycznie piękny.
Morze płomieni, obłoki dymów krwawych, gwiazdy iskier tysiąca.. Pożar jak smok chciwy pastwy, poruszał się, wyciągał szyje ogniste, chwytał i pożerał czego dotknął.
Na tem tle złotem wieże kościołów, mury nie tknięte jeszcze, stały jak czarne olbrzymy. W dali widać było Wawel łuną oświecony, a na wałach jego tysiące głów, rąk załamanych tysiące.
Ludzie ci patrzali na zgorzelisko swych dachów, pracy swej, mienia — i płakali.
Żołnierstwo, które każda klęska nieprzyjaciela dzikszem czyni, upojone tym widokiem zagłady biegało jak oszalałe, — krzycząc ogniowi zachętę by palił, sypiąc mu oklaski jak sprzymierzeńcowi.
Ciury jak pożar się rozpasywały. — Szyderskie śmiechy i śpiewy tłumów wtórowały syczeniu płomieni. Wskazywano na zamek, gdzie jak skamienieli stali ludzie z boleścią w sercu.
Ztamtąd nie było słychać głosu, ni jęku, ni przekleństwa.
Ci, co biegli napawać się tą boleścią, znajdowali ją niemą, straszną i — cofali się.
Całą tak noc płonął niedawno odbudowany Kraków, naprzód jak ogromne ognisko, potem jak pogorzel krwawa, nad którą gęste kłębiły się dymy. Wśród jasności tych, ogorzałe drzewa z ga-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 169.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.