Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 170.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łęźmi opalonemi, jak zeschłemi sterczały trupami. Gdzieniegdzie niedopalony słup, ściana muru..., lub drzewa, które glina ocaliła, padały, gdy im podpory nie stało.. i iskry rozpryskiwały do koła.
W ulicach garstki ludzi siedząc płakały, a ciury włócząc się — śpiewały. Inni powytaczawszy beczki pili na cześć przyszłego pana, który poczynał rządy od palenia stolicy.
Jeszcze ogień nie wygasł, gdy dnieć zaczęło.
Ocalało niewiele. Biskup czujący się mocno znużonym, szukał miejsca dla spoczynku — swojego domu już nie miał.
Spłonęła i ta niewiasta z nim? pytał się w duchu i żądał, aby tak było.
Niemając się dokąd schronić, pojechał do klasztoru św. Franciszka. Tam dzwoniono już na jutrznię i razem odzywał się dzwonek dominikański, bo między dwoma zakonami trwało współzawodnictwo prawie w walkę przechodzące — kto pierwszy na jutrznię dzwonić ma prawo. Spór o to później wytoczył się aż do duchownej zwierzchności, która rozstrzygnęła go trochę szydersko.
Gdy ks. Paweł stanął u furty Ś. Franciszka, ujrzał w niej jakby na swe spotkanie wychodzącego mnicha.
Starzec był wychudły, którego szyja z habitu wystająca, żółta, pomarszczona, głowa wygolona,