Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

marszczoną, wlokąca się ciężko na nogach obrzmiałych, opierająca się o ściany.
Wrzos schylił się przed nią nizko — ale Biskup zbyt sobą był zajęty, aby nań spojrzał nawet.
Widok tych miejsc przypominał mu cały szereg wypadków długiego życia — aż do tej ostatniej godziny.
— Być zwyciężonym, zawsze zwyciężonym być! — powtarzał w duszy. — Czuć się silnym i zgniecionym być przez karłów, którzy ani rozumu, ni przebiegłości mej nie mają! Przeznaczenie!
Z tą myślą przygnębiającą rzucił się Biskup na ławę w rogu izby, i nieruchomy na niej pozostał.
Jeden kapelan Mikołaj miał pozwolenie towarzyszenia mu... Kaczor przywlókł się jako sługa.
Na nim znać też było lata przeżyte, wesołość jego nie tą dawną była, zdała się przymuszoną, powtarzała jednostajnie. Dla pobudzenia jej, napijać się musiał, roztył się i ociężał.
Kapelan i Ochmistrz, bo tak mianowano Kaczora, zaczęli myśleć o zapewnieniu wygód Biskupowi; gdy on, zobojętniały o nic się nie upominał, na nic się nie zdawał zważać. Dawną gwałtowność i wybuchy, zastąpiło odrętwienie.
Widząc go w takim ducha upadku, ksiądz Mikołaj, pokorny bardzo i łagodny człek, czuł się