Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w obowiązku przyjść mu w pomoc duchowną pociechą.
— Nie potrzebujemy się tu bardzo rozgaszczać — rzekł — niewola nasza nie potrwa długo. Arcybiskup Gnieźnieński lub Rzym, ujmie się za nas.
Bóg łaskaw, miłosierny, a my wszyscy do niego gorące zanosiemy modlitwy.
Biskup wzruszył ramionami.
— Nie obchodzi mnie już nic — odparł chłodno — nic! nic! Skończone życie moje, nadzieje utopione na wieki! Wszystko, czego pragnąłem, czego największym kosztem dopiąć chciałem — przepadło!.. Niech się sobie świat kończy!
Napróżno kapelan usiłował mu poddać myśl weselszą — Biskup głowę spuściwszy nic nie odpowiadał.
Wieczorem gdy sami pozostali, kazał sobie czytać pismo święte, którego czy słuchał, czy pod ten czas o czem innem myślał, nie mógł ks. Mikołaj zmiarkować, choć często nań spoglądał. Oczy miał stojące słupem, nieruchome, twarz skamieniałą.
Kaczor mocno się zafrasował tem niezwyczajnem pogrążeniem w sobie pana, a gdy nazajutrz podano jadło, które biskup ledwie tknął, o nic się nie upomniawszy — szepnął Ochmistrz po cichu Kapelanowi, iż źle być z ks. Pawłem musiało, bo się bardzo odmienił.