Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uwolni mnie dziś Henryk, a jutro — —
Zadumał się.
— Nie pilno mi! — dodał. — Nie widzę w przyszłości nic oprócz zamętu strasznego, z którego by chyba dłoń silna wyratować mogła. — Gdzież ona jest?
— A Bolko Mazowiecki? — odparł Dziekan.
Biskup zbył milczeniem.
Zdziwił się ks. Wojciech, zdawna znając go, znajdując tak zobojętniałym na wszystko... Niewidział go takim nigdy. Przez cały dzień probując czemś wywieść z tej odrętwiałości, nie zdołał ani odżywić, ni wydobyć stanowczego słowa.
— Do Krakowa powracać? — Co mi po tem? Mazowieccy zechcą się mną posłużyć, bo wiedzą, że im sprzyjałem i sprzyjam; dla tego, że wiele serca mieli i siły więcej niż drudzy. A utrzymająż się oni przeciwko Ślązakom i Czechom, a innym chciwym Krakowa, choć go utrzymać nie potrafią?
Pokoju nie dożyję — wojny więc nie pragnę już...
Wieczorem, Dziekan zdumiał się znowu, słysząc, że Biskup od kapelana psalmów pokutnych zażądał.
— To moje najmilsze czytanie, najlepsza modlitwa! — rzekł z westchnieniem.
Ks. Mikołaj otworzył księgę i zwolna psalmy