Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mówi znakami których sobie wytłumaczyć nie umiem. — Puść mnie, puść — ja wrócę do was, powrócę!
— Starzyśmy oboje, przerwał pan Bartłomiej — czas by było synowi nas wyręczyć, spodziéwaliśmy się tego. Praca mi już cięży gospodarstwo nie idzie w ład.
Tomko stał nieugięty, milczący.
Próbowano jeszcze utrzymać go wszelkiemi sposoby, prosząc i płacząc, perswadując lecz wszystko napróżno. Nareście rodzice powiedzieli sobie. — Nie zabawi on tam długo powróci do zacisza, niech gdzie chce idzie z Bogiem.
A zatem zajęli się smutną wyprawą.
Gdy po staremu ślachcic z domu rodzicielskiego wyjeżdżał w świat szukać szczęścia, by znaleść najczęściej guza lub plamę — czasem oboje, niestety! — wyprawiano go wierzchem z kilka talarami bitemi i skórą bitą także na pamiątkę. Szczupły zapas pieniężny groźbą niedostatku podsycał umysł i zmuszał do dobywania losu szturmem; bita skóra była jakby przypomnieniem, że na drodze do wzniesienia się lękać się nie trzeba cierpienia. — Potém błogosławiono, płakano i młodzieniec pełen nadziei w swiat ruszał — z Bogiem!
Nie tak już wyszedł nasz Tomko, bo i czas był minął gdy szlachta w ten sposób symbolicznie żegnana z domów ruszała szukać losu.
Dokoła zmieniało się wszystko ludzkie, twory tylko boże zostały jak były od wieków. — Obyczaje, myśli, dążenia, środki, wszystko przedzierżgnęło się nagle, inną przybrało twarz, inne suknie; wiek jeden konał, drugi się rodził wesół, śmiały i pewien siebie.