Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.


i jakemś pół-czemś, pół-drugiem; ona jest gdzieś cała, jednolita, wielka, potężna.
— Szczęśliwej drogi, rzekł Dołęga kłaniając się — przenocujcie u księdza Sycyny; widziałem gotujący się rosół! piekącą gęś, spodziewa się gośći u siebie, a prócz tego toć to stary znajomy, nie mijaj go i pożegnaj przed podróżą. Bądź zdrów chłopcze, ja idę, aby iść, aby dalej. Ruch, wędrówka, to życie, to prawda. Prawda to nie twoje coś urojonego, cobyś chciał palcem rozmazać, jest w tobie, za tobą, wszędzie, ale wszędzie po trosze.
— A w Bogu cała pełna i jedyna! dorzucił ksiądz Sycyna, który ich zaszedł niepostrzeżony,
Z nim przywitawszy się zawrócili się do plebanji.


VI.

Skromne było probostwo X. Sycyny.
Nieopodal od kościółka obwiedzionego murem, w którego bramie wznosiła się ocieniona dwoma staremi lipami dzwonnica, za płotami z bzów i wirginji, stał porządny biały, z gankiem na czterech słupkach, domek. Za nim był sad cienisty; spokój do koła niego i czystość wytworna i miła jedyną jego ozdobą.
Co obiecywała powierzchowność, tego dotrzymywało wnętrze: domek był zaciszny, schludny, ciepły i wygodny, jak suknia codzienna. Na kominku palił się ogień z drewek olchowym wolnym niebiesko-różowym płomykiem, bo ksiądz Sycyna lubił ogień komina i w lecie. W pośrodku stół nakryty białym obrusem, otoczony był już krzesłami skórą wybitemi okrągłych poręczach i krzywych nogach.