Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

za nim, jaśniejszego włosa, twarzy płomienisto czerwonej, dzikiego wejrzenia, szedł też z dumą głowę podnosząc.
Zbliżali się rozpatrując jakby do równego sobie; a że niepewni być mogli z kim do czynienia mieli, dla uprzedzenia ich o tem zsiadłszy prędko z konia, którego pachołek pochwycił, podszedł zbrojny dworzanin biskupi szybkim krokiem ku nim i pozdrowiwszy — już na widok jego zatrzymujących się Braci niemieckiego domu, rzekł:
— Ksiądz Pasterz nasz krakowski, Iwo...
Czarnowłosy poruszył głową, dając znak idącemu za nim rudemu, i nie odpowiedziawszy na to oznajmienie, kroczyć zaczął znowu do stojącego na koniu Biskupa...
Dawszy im podejść nieco — Biskup ręką ich pozdrowił naprzód, na co lekkiem skinieniem głowy odpowiedzieli...
Iwo przemówił po łacinie.
— Bywajcie mi pozdrowieni, bracia mili a goście. Kędyż to was wiedzie ta droga?
— Do Płocka jedziemy wezwani przez księcia Konrada — odezwał się niepewną trochę łaciną, czarny. — Chcieliśmy kraj poznać i nakładamy w podróży...
To mówiąc ręką dotknął zbroi i mianował się:
— Konrad von Landsberg Miles hospitalis S. Mariae Hierosol. — Potém wskazał na towarzyszącego mu rudobrodego i dodał: