— Co na to mówicie, Zbyszku?
Uśmiechnął się.
Zagadnięty zniżając głos odpowiedział.
— Sądzę że droga nie była błędna, dobrze nam ją przepowiedziano, lecz do Białej Góry dostać się nie łatwo... mało kto zna przystęp do niej... odległości ludzie dają różnie... Winniśmy byli stanąć na noc przy granicy, a dotąd jej nie widać...
Rozkażesz W. Pasterska Mość z młodszych którego posłać na zwiady??
— Gdybyś W. Pasterska Mość, — przerwał Konrad von Landsberg, — tymczasem ubogiej braci, namiotu chciał przyjąć gościnność...
Wskazał w stronę obozu...
Zawahał się Biskup, lecz niepewność ta krótką trwała chwilę, konia potrącił zlekka i poszepnąwszy coś Zbyszkowi, sam w towarzystwie jednego duchownego ku namiotowi jechać zaczął.
Dwaj Bracia domu niemieckiego szli przodem prowadząc...
Biskup może nie tyle gościnności potrzebował jak wędrowcom się chciał przypatrzeć, nowym na tej ziemi na której jeszcze nigdy noga ich nie postała.
Mnożyły się naówczas zakony pobożne i rycerskie — milicja Rzymu i Kościoła. — W ziemi świętej powstali dawniej Templarjusze i Johannici, po nich Bracia szpitalu P. Maryi, mnisze
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.