Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jakem przeczuwał, — odparł Zbyszek z twarzą rozweseloną — granica Białej góry nieopodal już, ale — co po niej? obcego nikogo na Mszczujową ziemię nie puszczają, taki tu obyczaj, a co do grodu i do samego Mszczuja Waligóry, mówią że nikomu a nikomu, choćby najbliższym był i największym był — przystępu nie dają.
— Toć wiem że mój brat Waligóra zdziczał zupełnie — odrzekł Biskup łagodnie zawsze, — ale przecie mnie jako duchownego i brata swojego odepchnąć nie zechce i nie może.
Krzyżacy słuchający tej rozmowy zdziwieni szeptać zaczęli — a Konrad odezwał się ochoczo.
— Jeżeli W. Miłość potrzebować możesz posiłku naszego przeciw opornemu, rzecz tylko słowo... Miłoby nam było trochę z pochew zaspanych dobyć mieczów i pokazać co umieją niemieccy rycerze!
Biskup obie ręce podniósł do góry i prędko zawołał.
— Niechże mnie Bóg uchowa abym ja przeciw swoim aż przymusu używać miał!! Słowa mojego dosyć spodziewam się, będzie, aby mi się bramy otworzyły...
Brat mój dziki jest, cudzych nie lubi, od wszystkich się jak murem opasał, żyje sam ludzi unikając — lecz na mój głos nie będzie głuchym.
— Dziwny to jakiś więc czy zły jest czło-