Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjaciół Laskonogi, ma Plwacz, a najgorsza ze wszystkiego że Jaksowie po staremu nienawidzą nas, knują przeciwko temu przy którym my stojemy.
— Więc zgody niema z niemi! — spytał Mszczuj.
Westchnął Biskup.
— Bóg widzi że nie my Odrowążowie temu przyczyną jesteśmy, — rzekł, — ja jako sługa Chrystusów ze wszystkiemi zgody pragnę. Wszakżeśmy próbowali z Jaksami zawrzeć pokój nieraz i daliśmy im dziecko z naszego domu do ich łoża, a wzięli córkę od nich dla naszego dziecięcia — nic to nie pomogło. Zawzięci na nas jako byli.
Zazdroszczą nam łaski pańskiej, mnie stolicy biskupiej, opieki jaką mam w Rzymie, zazdroszczą mi dwóch świątobliwych bratanków, Jacka i Cesława, złem okiem patrzą na klasztory które buduję i kościoły które wznoszę. — Spiskują z Konradem potajemnie, z Plwaczem, a głową ich Światopełk którego osadzono w Pomorzu, naprzód ojca wielkorządzcą, potem syna kneziem, — ten już pana co mu dał tę ziemię znać nie chce i myśli się oderwać... Jaksowie przez niego silni są...
— Aleć wy, bracie macie Leszka! — rzekł Mszczuj, — a ten silniejszy jest od Światopełka Pomorskiego?
— Dopóki do jednego zdrajcy, nie przyłączą się inni — odparł Biskup. — Uchowaj Boże upadku