Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

Poszedł się pomodlić chwilę u ołtarza, na którym świece żółte woskowe już były zapalone, a zobaczywszy Dobrucha w sukni kleszej u zakrystyi klęczącego — wnet i sam wstawszy skierował się do niego.
Po ucałowaniu ręki Biskup zapytał.
— Coś ty za jeden, bracie mój? Gdzie proboszcz...?
— Chory — wybąknął Dobruch; a jam sługa kościelny...
— Chory? — powtórzył Biskup, niby sobie coś przypominając. — Chory?
Dobruch zaledwie dosłyszanym głosem potwierdził to spuszczając głowę...
Ks. Iwo zadumał się, stał trochę w niepewności jakiejś i głośno się zacząwszy modlić, począł ubierać do mszy świętej. Uboga zakrystya nie mogła mu dostarczyć takich szat w jakich zwykł był zbliżać się do ołtarza. U Mszczuja i kościół nawet musiał obchodzić się domowemi wyrobami. — Kielich był srebrny ale z prosta ukuty, patena takaż, ornat szyty przez dzieci w jaskrawe kwiaty na wełnianej tkaninie...
Dobruch sam szedł służyć Biskupowi... Nie zdawała się ta prostota i pozorne ubóstwo czynić wrażenia na pobożnym panu, który wszystko co miał na chwałę Bożą obracał. Mszę świętą odprawił tak zatopiony w Bogu, w takiem jakiemś uniesieniu iż nie widział nic co się działo na zie-