Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

kniętych, usiłując przekonać stróża, aby przyjął rannych do siebie...
Tymczasem Hans jęczał coraz boleśniej.
W niewielkiem oddaleniu był obóz krzyżacki, ale o nim Otto nie wiedział, zupełnie się obłąkawszy na polowaniu; dla poranionych gwałtownie trzeba było szukać jakiegoś ratunku... Baba przekonawszy się że tu ich stróż nie przyjmie i nie myśli im otwierać, choć mu nagrodę obiecywano, — zaczęła niewyraźnie bąkać o Białej Górze.
Chłopak który się coraz lepiej z jej mową oswajał, wyrozumiał iż jakiś gród był za wrotami temi niedaleko, i że do niego nie puszczano nikogo...
Temu uwierzyć nie chciał...
Otto von Saleiden jak tylko mu o Białej Górze oznajmiono natychmiast postanowił z rannemi jechać do niej, zwłaszcza iż gródek miał leżeć niedaleko. — Wrota wprawdzie stały zaparte przed niemi, ale na to Krzyżak wcale zważać nie myślał... Zakląwszy okrutnie dał znak by jechać ku nim. — Sam zsiadłszy z konia, począł do starych wrót się dobijać, czeladź wyłamała je łatwo.
Dopiero usłyszawszy łomot ten stróż zamknięty w swej chacie, wybiegł bronić z drągiem, ale naówczas już Otto i za nim ciągnące konie, baba co drogę pokazywała, cały ów pochód przebył