przypatrywać się sobie zaczęli. Zamkowy człek z bladą twarzą, nierycerską miał postawę, a broni żadnej — obawiać się go nie miał potrzeby Otto, a był też tak mężnym że i czterechby się nie uląkł...
Był to ksiądz Żegota. On też to ciekawością i miłosierdziem powodowany, dobył z siebie tych słów kilka niemieckich, niegdyś wyuczonych gdy się na duchownego przy niemieckich zakonnikach sposobił. — Nigdy on z tym językiem nienawistnym nie wydawał się przed Waligórą, zapomniał go wiele, — ale dziś rad był iż cokolwiek jeszcze mu z niego zostało.
Pamięć młodości, wdzięk zakazanego owocu, może zbytnia Waligóry ku Niemcom nienawiść, w starym księdzu Żegocie budziły uczucie przeciwne. Język wydawał mu się prawie miłym, miał urok jakiś i powagę; przedstawiał mu się jako mowa ludu który naówczas orężem i wpływem sięgał aż do stolicy Rzymu...
Dnia tego, niebezpieczeństwo od którego uszedł szczęśliwie, czyniąc się chorym i uniknąwszy surowego wyroku Biskupa Iwona, dawało mu usposobienie litościwe, czyniły przez wdzięczność dla Opatrzności za jej łaskę, miłosiernym...
Pomimo więc iż się wykradając z grodka do nienawistnych Niemców narażał na gniew Waligóry, zbiegł ks. Żegota w pomoc tym, którzy jej potrzebowali...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.