Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

postać poważną i wprost szła do Hansa...
Stała nad nim przyglądając mu się długo, spytała od jakiego zwierzęcia ranę dostał i głową trząść poczęła o kle dzika posłyszawszy. — Klękła potem ranę opatrywać, ku czemu już miała z sobą hubę, zioła i szmaty...
Tymczasem ks. Żegota dobywał z kosza przyniesione zapasy, a Otto ujrzawszy dzbanuszek nie czekając na innych, wyrwał mu go prawie z ręki, chciwie do ust niosąc...
Gero się też jadła i napoju dopominał; tylko Hans biedny gdy mu nogę zakrwawioną odsłonięto, krzyknął z bolu i omdlał tak że go winem z wodą cucić musiano.
— Panu Bogu niech będą dzięki — oddychając rzekł Otto, — jeszcze nie zginiemy na tej pustyni! Są ludzie!!