Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

jedwabie, rozkosze, skarby, władzę i siłę, aby wołać wtórując mu

O beata solitudo
Sola beatitudo!...

Gdy Franciszek szedł na pustynię, Domingo z ognistem słowem, pies Boży z pochodnią w ustach, — biegł między niewiernych, męczeństwa chciwy... Dwóch tych ludzi co się wzajem dopełniali, spotkali się w jednym uścisku na drodze ku niebiosom...
Dawne zakony zjadło jak rdza bogactwo i rozpusta, dzieci Franciszka chciały nic nie mieć oprócz chleba jałmużny, dzieci Dominika chodziły we włosiennicy i okrutne były dla samych siebie...
Iwo już dwu swych synowców oddał był Dominikowi, nie starczyło mu Cystersów, Norbertanów, starych zakonów które już siedziały na ziemi jego, pragnął nowych zapaśników, żądał nadewszystko aby mu przynieśli iskrę tego ognia miłości Bożej, który płonął za górami!
Trzeba mu było przyszłe pokolenia wychować na dzieci tych ojców, dla których ziemia była tylko drogą do niebios...
Wprawdzie wiara chrześciańska krzewiła się bujno i wszyscy niemal świeccy władcy byli gorliwemi synami Kościoła; wprawdzie Henryk Brodaty z małżonką żyli prawie klasztornym żywotem, ona z zakonnicami, on w kościele, Laskonogi sypał szczodrą dłonią duchowieństwu, Plwacz