Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

żona jego Grzymisława, na której czole niewieściem spokój i wesele mężowskie się odbijało. — Na twarzach dworu Leszkowego, choć widać było chęć wtórowania panu, niektóre z nich, starszych zwłaszcza były posępne — zrezygnowane, zadumane...
I Biskup też dnia tego po wieczornych i rannych rozmowach z duchownemi, z troską jakąś wszedł na zamek. Głęboko przejęty odprawiał mszę świętą, zdała się go razić ta wesołość nieopatrzna; lecz w pierwszej chwili zatruwać jej nie chciał...
Zaledwie wszedłszy w podwórze zamkowe, Leszek po kilku pytaniach o podróży Biskupowi rzuconych, zmienił obrót rozmowy, i zaczął o pięknym czasie do łowów, do których się przysposabiał...
— Gdybym na was, ojcze mój, nie czekał, — rzekł obracając się ku niemu, — jużbym był ruszył w lasy — alem rękę waszą chciał ucałować i Kraków, a sprawy na których wy się lepiej niż ja rozumiecie, pod waszą opieką zostawić.
— Piękna to i miła rycerska zabawa te łowy, — odrzekł Biskup, — ale miłościwy panie, na waszych ramionach dużo leży, wiele biednych się na was ogląda...
Ja sądzę że gdy tyle spraw zalega, znowu Colloquium było potrzebne, lub w krakowskiem albo w sandomirskiem...