Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Chlubił się on tem że, dwie komnaty zasłał tym łupem łowów, wśród którego i pamiętny niedźwiedź leżał, co już konia Leszkowego pochwycił był łapami, gdy mu cios zadał śmiertelny...
Izba ta wprawdzie najmilszą była książęciu, ale do poważnej narady najniebezpieczniejszą, Biskup wiedział o tem z doświadczenia, bo ilekroć tu się odbywały obrady, Leszek je zawsze przerywał, mówiąc o swych zbrojach, orężu i czynach łowieckich. Jak myśliwy, jak rycerz lubiał o tem rozprawiać, a najmilszemi mu byli ci co słuchali go chętnie i podziwiali zręczność jego, której zresztą nikt nie mógł zaprzeczyć.
Iwonowi wskazawszy miejsce na wysłanem krześle, książe sam stanął naprzeciw niego, a za nim sparty na kiju swem kanclerz i w bok ujmujący się Wojewoda.
Lice Leszkowe znowu jakby błagając o litość Biskupa, uśmiechało się do niego, z Iwona uśmiechu wywołać nie mogąc. Widać było że książe nic się zbyt ważnego nie spodziewając w rozmowie, krótko ją sobie zbyć życzył.
Spojrzawszy na Biskupa, który się zadumał, myśląc od czego pocznie — Leszek też zachmurzył się.
— Mam to nieszczęście — odezwał się Iwo, — żem ja zawsze prawie przeznaczony być dla miłości waszej, złej wróżby ptakiem...