Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

przytułkiem, a po dwóch leciech tajemnie powrócił. Dobry Leszek choć wiedział o tem, przebaczywszy ojcu, syna nękać nie chciał. Patrzano przez szpary że na dworze ojca przebywał, nie czyniono mu nic, lecz i do łask nie powrócono. W obawie od Odrowążów Jaszko ciągle pod ramieniem ojca i poza nim się tulił.
Życie to obrzydło mu, pałał więc nienawiścią największą do Biskupa, do rodziny, i ojcu za jego powolność ciągle czynił wyrzuty. Wojewoda miał doń słabość, jako do swego pierworodnego.
Na widok wchodzącego Jaszka, mistrz Andrzej powstał aby brata idąc ku niemu uścisnąć, — lecz ten zimno go głową pozdrowił i prawie niechętnie powitał niewyraźnemi słowy.
Zwrócił się ku Ojcu.
— Nie wiedziałem o Andrzeju — odezwał się — dziw że nas chciał odwiedzić, tak sercem do Odrowążów przylgnął.
Ruszył ramionami. Andrzej dotknięty oblókł się swą powagą duchowną, popatrzył, nie odpowiedział.
— Nie szkodzi że pan brat tu — dodał Jaszko — tajemnic przed nim nie powinniśmy mieć, nie doszedł może do tego jeszcze aby swoich zdradzał dla obcych.
— Bracie! — odezwał się surowo Andrzej.
Ojciec dał znak Jaszkowi, na który on nie wiele zważać się zdawał.